Korzystając z tego, że byłam w Koninie, wybrałam się dziś na spacer. Okazał się orzeźwiający dla ciała i umysłu.
Długo usiłowałam sobie przypomnieć nazwę rzeki, nad którą powędrowałam - Powa ! , bo dla mnie to zawsze będzie "Struga", nad którą "za dzieciaka" spędziło się niejedne upalne dni; podążałam śladami jakiejś zwierzyny i dwie godziny kminiłam od czego do cholery są te zawsze wychodzące z rzeki, dziwne, podłużne, gładkie ślady, upatrując w tym jakiś dziki, animalistyczny kryminał! W domu powstrzymali cugle mojej wyobraźni, bo to po prostu bobry były ;)
Zmarzłam okropnie, ale na serduchu jakby cieplej, kiedy pomyślę o swoim dzieciństwie. Nie było komputerów, mieliśmy coś bardziej wartościowego: mnóstwo przestrzeni - podwórza, łąki, lasy, nadrzeczne wydmy i ... przede wszystkim zdrową, nieposkromioną fantazję.
I tak sobie pomyślałam, że jestem szczęściarą, bo dzięki temu widzę to, co tysiące ludzi ignoruje.
Foty śmierdzą amatorszczyzną, ale czy to ważne...